poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Pytania

Zawsze mi się wydawało, że dzieci najpierw (jak mają - czy ja wiem - 2 latka?) pytają "co to?", a potem, trochę starsze, "dlaczego?".

Moje nie.

Starszy miał etap pytania "asia?", które interpretowaliśmy jako "co to?" i odpowiadaliśmy nazwą wskazywanego przedmiotu (w liczbie mnogiej pytanie brzmiało "asiiii?"). Miał wtedy rok czy półtora, więc nie spodziewałam się po nim bardziej artykułowanych wypowiedzi, ale myślałam, że jak podrośnie, zacznie pytać po ludzku. Nic z tych rzeczy: nie pytał wcale. Aż do niedawna; teraz, jako prawie pięciolatek, zaczął pytać "co to jest... ?", ale nie w sensie pytania o nazwę wskazywanego przedmiotu, tylko prośby o wyjaśnienie podanego terminu. Czasem mu to trochę głupio wychodzi (jak odpowiedzieć na pytanie "co to jest melisa z pomarańczą?" człowiekowi, który właśnie tę melisę pije?), ale wiele z tych pytań to zupełnie legalne pytania ciekawego świata dziecka i bardzo fajnie się na nie odpowiada. Przecież od pytania "co to jest pogrzeb?" może się zacząć pouczająca, ciekawa i całkiem głęboka rozmowa.

Z kolei młodszy, zamiast pytać "co to", pyta "gdzie jest". Najczęściej "gdzie jest tata?" (a ja po 150 razy dziennie odpowiadam, że w pracy); zaraz potem "gdzie jest auto taty?", ale przy każdej innej okazji też w ten sposób. Babcia pojechała na pogrzeb - "gdzie jest pogrzeb?"; mama mówi, że pada deszcz - "gdzie jest deszcz?". Brat pije melisę z pomarańczą z Biedronki - "gdzie jest pomarańcza?".

No właśnie, gdzie?...

(Uwaga: nie czepiam się. Wedle opisu na pudełku, herbatka zawiera 10% suszonej pomarańczy. W naparze jej oczywiście nie widać, ale smak jest OK. Tylko jak to wyjaśnić dwulatkowi?...)

piątek, 21 marca 2014

Basen

Wymyśliłam sobie, żeby zapisać chłopaków na basen.

Znalazłam szkółkę, która prowadzi jednocześnie na tej samej pływalni zajęcia dla kilku róznych grup wiekowych. W szczególności w sobotę o 10 rano jest kurs pływania dla przedszkolaków (4-6 lat - Starszy pasuje) i jednocześnie zabawy w wodzie dla maluszków (Młodszy kwalifikuje się do najstarszej grupy maluszków). Z maluszkami do wody wchodzi jedno z rodziców. Przedszkolaki teoretycznie mają sobie radzić same; ale miałam cichą nadzieję, że Starszy będzie się czuł trochę pewniej wiedząc, że mama jest na sąsiednim torze z bratem.

Miałam - bo Starszy oczywiście do wody nie wlazł. Nie jest kompletnie beznadziejnie: udało się go namówić do wejścia do budynku pływalni, a nawet na galeryjkę dla widzów. Ale byliśmy już dwa razy i nie widać perspektyw na to, żeby miał się normalnie przyłączyć do grupy.

Zresztą Młodszy też dał się zaciągnąć do wody za pierwszym razem tylko na 10 minut i nie włącza się do zabaw, tylko marudzi. Będziemy jeszcze próbować, ale nie wiem, jak to pójdzie. Zwłaszcza że Starszy się ostatnio przeziębił i w najbliższą sobotę nie będzie się nadawał na basen...

Za to - co ciekawe - przez resztę tygodnia, poza sobotą, chłopaki wydają się dużo bardziej entuzjastycznie nastawieni do basenu. Młodszy powtarza, że mu się podobało i że chce znowu - a Starszy tego wprawdzie nie mówi, ale z dużym upodobaniem rysuje odpowiedni fragment planu miasta.

Miałam jeszcze jeden problem z tym basenem: czy mówić prowadzącym o diagnozie zespołu Aspergera u Starszego. Z jednej strony, nie chcę ukrywać potencjalnie przydatnych informacji; z drugiej, nie chcę też żeby się niepotrzebnie przestraszyli/uprzedzili do niego. W końcu on ma tę diagnozę odrobinę naciąganą (a może nie powinnam tak myśleć?). Ostatecznie zdecydowałam się dawkowac informacje: na wejściu uprzedziłam, że dziecko jest nadwrażliwe słuchowo i może mieć problem z akustyką krytej pływalni; potem, kiedy już było wiadomo, jak się zachował, wyjaśniłam że "on tak zawsze" i że na to konto podejrzewają u niego ZA...

sobota, 15 lutego 2014

Masaż Wilbarger

Terapeutka SI zaleciła Starszemu masaż Wilbarger.

To jest jakiś taki masaż, złożony ze szczotkowania ciała plastikową szczoteczką chirurgiczną oraz z uciskania stawów tak, jakby się chciało złożyć kończynę niczym teleskop, który należy wykonywać co dwie godziny. Robiliśmy to w domu my, w przedszkolu robiła to Cień, a popołudniami, jak było trzeba, robiła to Babcia.

Starszemu się podobało. Młodszemu też się podobało (i wołał "teś! teś! masiaś!") - ja go nawet parę razy wymasowałam, ale potem się okazało, że Starszy jest przeszczęśliwy mogąc masować Młodszego, więc przy okazji mieliśmy trochę fizycznych interakcji między braćmi nie skutkujących natychmiastowym wrzaskiem Młodszego (a to zawsze cenne).

Tylko że terapeutka co tydzień wypytywała, czy są jakieś efekty, a ja się wykręcałam jak mogłam od odpowiedzi. Bo nawet jeśli zauważałam różnice między zachowaniem Starszego w okresie masażu a przedtem, to trudno by mi było być pewną, że to efekt masażu właśnie. W końcu poza tym masa rzeczy się w jego życiu dzieje, ja nawet nie o wszystkich wiem, bo chłopak ma swój przedszkolny świat i zwierza się tyle ile chce. Gdyby jeszcze terapeutka miała konkretne pytania czy pomysły co ja bym miała zaobserwować, to tak, ale ona wyraźnie chciała "cokolwiek odbiegającego od normy". No to nie, nie wiem.

To chyba miało być tak, że masaż ciągniemy aż się efekty pojawią (ale nie dłużej niż 6 tygodni). Ostatecznie jesnak przerwaliśmy go po 4,5 tygodnia, w samą Wigilię, bo się Starszy rozchorował.

I dopiero kilka tygodni później Tata chłopaków zauważył mimochodem: "Ale on w czasie tego masażu jakiś spokojniejszy był, nie było tylu awantur*, a teraz znowu..." I chyba, kurczę, ten Tata ma rację!

 --
*awantury: Starszy zalicza co jakiś czas kilkunasto- lub kilkudziesięciominutowy atak histerii, takiej typowiej dla dwulatka w fazie buntu dwulatka. Jako dwulatek tak nie miał; po prostu jest emocjonalnie do tyłu.