sobota, 15 lutego 2014

Masaż Wilbarger

Terapeutka SI zaleciła Starszemu masaż Wilbarger.

To jest jakiś taki masaż, złożony ze szczotkowania ciała plastikową szczoteczką chirurgiczną oraz z uciskania stawów tak, jakby się chciało złożyć kończynę niczym teleskop, który należy wykonywać co dwie godziny. Robiliśmy to w domu my, w przedszkolu robiła to Cień, a popołudniami, jak było trzeba, robiła to Babcia.

Starszemu się podobało. Młodszemu też się podobało (i wołał "teś! teś! masiaś!") - ja go nawet parę razy wymasowałam, ale potem się okazało, że Starszy jest przeszczęśliwy mogąc masować Młodszego, więc przy okazji mieliśmy trochę fizycznych interakcji między braćmi nie skutkujących natychmiastowym wrzaskiem Młodszego (a to zawsze cenne).

Tylko że terapeutka co tydzień wypytywała, czy są jakieś efekty, a ja się wykręcałam jak mogłam od odpowiedzi. Bo nawet jeśli zauważałam różnice między zachowaniem Starszego w okresie masażu a przedtem, to trudno by mi było być pewną, że to efekt masażu właśnie. W końcu poza tym masa rzeczy się w jego życiu dzieje, ja nawet nie o wszystkich wiem, bo chłopak ma swój przedszkolny świat i zwierza się tyle ile chce. Gdyby jeszcze terapeutka miała konkretne pytania czy pomysły co ja bym miała zaobserwować, to tak, ale ona wyraźnie chciała "cokolwiek odbiegającego od normy". No to nie, nie wiem.

To chyba miało być tak, że masaż ciągniemy aż się efekty pojawią (ale nie dłużej niż 6 tygodni). Ostatecznie jesnak przerwaliśmy go po 4,5 tygodnia, w samą Wigilię, bo się Starszy rozchorował.

I dopiero kilka tygodni później Tata chłopaków zauważył mimochodem: "Ale on w czasie tego masażu jakiś spokojniejszy był, nie było tylu awantur*, a teraz znowu..." I chyba, kurczę, ten Tata ma rację!

 --
*awantury: Starszy zalicza co jakiś czas kilkunasto- lub kilkudziesięciominutowy atak histerii, takiej typowiej dla dwulatka w fazie buntu dwulatka. Jako dwulatek tak nie miał; po prostu jest emocjonalnie do tyłu.