piątek, 26 lipca 2013

PPP (2), czyli Pedagog Prandoli jak Potłuczona

Kiedy nasza rozmowa z psychologiem (opisana w poprzedniej notce) dobiegła końca, Panie poprosiły nas o przejście do gabinetu pedagoga naprzeciwko. I w tym dopiero momencie zorientowałam się, że to były dwie psycholożki, a spotkanie z pedagogiem dopiero przed nami!

Starszy nie bardzo chciał wejść do drugiego gabinetu, łaził po korytarzu, a pani pedagog zaraz zaczęła się zastrzegać "nic na siłę, jak nie chce, to nie". Trochę się zjeżyłam - co ona go tak od razu na straty spisuje, przecież Starszy zaraz się rozkręci - ale starałam się widzieć dobre strony jej zachowania. W sumie ona nie wie przecież, czy dziecko nie przyszło przypadkiem z matką-zamordystką, która je siłą wciągnie do gabinetu przy akompaniamencie wrzasków, tak roztrzęsione, że z badania i tak nic nie wyjdzie. Wprowadziłam więc Starszego do gabinetu pedagoga.

Dostał papier, zaczął coś tam sobie rysować. Źle trzymał kredkę; zawsze źle trzyma kredkę. Pani pedagog dostrzegła sokolim wzrokiem ten problem i natychmiast się na niego rzuciła. Postraszyła mnie, jak bardzo nieprawidłowe trzymanie ołółka przeszkadza w nauce pisania. Zaleciła ćwiczenia z plasteliną, skręcanie kulek z bibuły itp. Pokazała specjalne nakładki, które mają zapobiegac niewłaściwemu trzymaniu kredki; miała wersję kupną i samoróbki z modeliny.
- Mogę? - spytałam i wzięłam nakładkę do reki. - Ja bym to złapała tak...
- Pani też źle trzyma! - żachnęła się.
Fakt. Źle trzymam. Jakoś mi to w pisaniu i rysowaniu nie przeszkadza jednak.

Potem pani pedagog od kwestii trzymania przeszła płynnie do treści rysunków. Starszy rysował, oczywiście, fontanny.
- A narysuj mamę - poprosiła.
Byłam pewna, że odmówi, ale on bez chwili wahania machnął kartoflowatą sylwetkę.
- A rąk mama nie ma? - ofuknęła go.
Dorysował.
- No widzi pani jak to wygląda - oskarżającym gestem wskazała rysunek.
Dla mnie wyglądało jak normalny dziecięcy rysunek, ale może ja się nie znam. Pani pedagog wyciągnęła kartkę i zaczęła rysować Wzorcową Mamę. Z tułowiem w kształcie dwóch trapezów złączonych krótszymi podstawami, a nie kartofla; z rękami wyrastającymi u góry tułowia, a nie w jego połowie. I na mój gust dużo mniej podobną do prawdziwej mamy Starszego, niż jego własny kartoflany rysunek. Potem rozochociła się jeszcze bardziej. Kartka pokrywała się mnóstwem wzorcowych obrazków: domek, samochód, pociąg. Tak mamy go uczyć rysować!

Patrzyłam na to coraz bardziej przerażona i zniechęcona. Po pierwsze, akurat tam będzie chciał rysowac według wzoru, już to widzę! A po drugie - czy naprawdę te jej pomysły są lepsze?...

A na koniec, kiedy już się mieliśmy żegnać, nie patrząc na żadne z nas pani pedagog nagle wypaliła:
- A pani wie, że jest przedszkole dla takich dzieci i szkoła?
"Takich"? Jakich?- przemknęło mi przez myśl, więc ostrożnie odpowiedziałam:
- Nno, nie wiem?
- Jest, na Głogowskiej - wyjaśniła zadowolona z siebie pedagog.
A mnie trzepnęło.

Żeby zrozumieć, dlaczego mnie trzepnęło, wystarczy wiedzieć, co właściwie jest na Głogowskiej. Jest... zespół szkół specjalnych. Tam chodzą dzieci z głębokim autyzmem, nisko funkcjonujące, niekontaktowe, z upośledzeniem umysłowym. W ciągu 20 minut badania pedagog mógłby chyba zauważyć, że Starszy niespecjalnie tam pasuje? A jeśli nie, to choćby usłyszeć, jak koleżanka psycholog chwilę wcześniej przekazując obiekt badany poinformowała, że ma do czynienia z dzieckiem o wysokiej inteligencji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz