czwartek, 4 lipca 2013

PPP (1), czyli Psycholog Pociesza Profesjonalnie

Tym razem cofnę się trochę w przeszłość i opiszę nasz pierwszy kontakt z rejonową Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną.

Przedszkole skierowało do niej Starszego w celu diagnostyki zespołu Aspergera. Kiedy dzwoniłam, żeby się umówić, zapowiedziano spotkanie z pedagogiem i psychologiem (zrozumiałam, że naraz). Przyszliśmy i faktycznie były dwie panie: starsza zajęła się Starszym, młodsza przeprowadzała wywiad ze mną. Jako że byłam zajęta wywiadem, niespecjalnie potrafię powiedzieć, co robił w tym czasie mój syn i badająca go osoba. Mnie pytano o przebieg ciąży i porodu, o niemowlęctwo Starszego i o to, co mnie właściwie niepokoi w jego zachowaniu.

Potem przysiadła się do nas starsza z pań i zaczęła mi tłumaczyć, co dalej: teraz musimy iść do psychiatry; z diagnozą lekarską znowu do PPP, ale innej, bo jest jedna w mieście specjalizująca się w zaburzeniach ze spektrum autyzmu; tam możemy dostać orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego i wtedy wchodzi w grę np. przedszkole integracyjne. Tu się skrzywiłam lekko i w zasadzie bezwiednie: Starszy swoje przedszkole lubi, ma tam warunki równie dobre jak miałby w integracyjnym (15-osobowa grupa i dwie panie do opieki), nie widzę powodu zmieniać. Pani psycholog natychmiast się wycofała: "jak pani nie chce to nie, my piszemy to co rodzice chcą".
Ups. A ja liczyłam na to, że ktoś mi powie, czego mojemu dziecku potrzeba.

Poza tą małą wpadką spotkanie gładko zmierzało ku końcowi, aż tu nagle moja rozmówczyni pochyla się w moją stronę z wyrazem troski na twarzy, zniża głos (atmosfera wyraźnie się zmienia, niemal widzę jak światło przygasa, a muzyka w tle nabiera niepokojących tonów) i zaczyna przemowę: "proszę się nie martwić, ma pani zdrowe dziecko..." Ja na nią patrzę jak na idiotkę i zastanawiam się, czy każdego rodzica diagnozowanego dziecka tak traktuje. Kiedy jeszcze pochyliła się i lekko dotknęła mojej dłoni, nie wytrzymałam i mówię, że mi głupio, że ona mnie tu pociesza a nie ma chyba takiej potrzeby, że ja się specjalnie nie przejmuję, że jej zachowanie byłoby zrozumiałe, gdybym płakała, a tak nie jest... "Ale ma pani szklane oczy" - mówi ona.

Ryknęłam śmiechem. "Mam szklane oczy, bo mam katar!!!"

Pani psycholog zupełnie się nie przejęła, wyprostowała się, strzepnęła niewidzialny okruch ze spódnicy, przybrała z powrotem rzeczowy i pogodny wyraz twarzy, i już. Jakby nic się nie stało, kończymy rozmowę.

(Potem okazało się, że obie te panie były psychologami, a rozmowa z pedagogiem dopiero nas czeka; a potem jeszcze dostaliśmy opinię, którą panie na podstawie tego spotkania napisały. Ale to już historie na kolejne posty.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz