niedziela, 10 stycznia 2016

Wybór szkoły, część 2: szkoły niepubliczne

W części 1 pisałam, że mam do szkoły trzy postulaty:
  1. Moje dziecko jest nadwrażliwe słuchowo, spokojne i nieprzebojowe, i
    źle sobie radzi w dużych grupach. Szkoła ma być mała i spokojna, żeby
    mi dziecka nie zadeptali.
  2.  Moje dziecko ma specyficzne zaburzenia, które wymagają
    profesjonalnego wsparcia. Szkoła ma chcieć i umieć tego wsparcia
    udzielić.
  3. Moje dziecko ma duży potencjał intelektualny. Szkoła ma go
    rozwijać. 
Wydaje mi się, że mój postulat 1. (w nieco zmodyfikowanej wersji, nie "nadwrażliwe słuchowo" ale "takie malutkie, ma dopiero 6 latek") jest bardzo popularny wśród rodziców przerażonych reformą, co tworzy popyt na szkoły małe i przytulne. Szkoły niepubliczne, zwłaszcza nowo powstałe, wydają się odpowiadać na ten popyt (przynajmniej deklaratywnie): wszędzie się słyszy o małych klasach. W dodatku nowe szkoły na ogół nie mają jeszcze starszych uczniów, którzy mogliby zadeptywać.

Postulat 2. dotyczy mało kogo. W dodatku spora część szkół niepublicznych jawnym tekstem odmawia przyjęcia dziecka z orzeczeniem, być może bojąc się spłoszyć innych rodziców. Stąd część skądinąd ciekawych szkół mam z góry skreślonych, bo po prostu nas nie chcą.

Postulat 3. jest częstszy niż 2., choć rzadszy niż 1. - i podaż to odzwierciedla. Najczęściej w postaci oferty intensywnej nauki języków obcych, co jest do pewnego stopnia pójściem na łatwiznę ze strony szkoły, ale w sumie może to nie jest najgorsze rozwiązanie: jak ma się nic nie uczyć, to niech już lepiej uczy się języków.

 Spośród wrocławskich szkół niepublicznych, z którymi się kontaktowałam, ochoczą gotowość przyjęcia aspergeryka wyraziły dwie, obie nowe, tzn. działające od września 2015 (czyli jak z nimi rozmawiałam na wiosnę, to jeszcze ich nie było). Te szkoły to Pro Futuro i szkoła im. Winnicotta (obie na Psim Polu, niestety dla nas).

Pro Futuro nie ma specjalnych ambicji eksperymentowania, to ma być zupełnie normalna szkoła, podobna do publicznej tylko lepsza (mniejsze klasy, częstsze posiłki, bogatsze zaplecze sportowe, więcej zajęć dodatkowych itp.). Najdziwaczniejszą rzeczą jaką proponowali było nauczanie angielskiego przez stałe mówienie do dzieci mieszanym narzeczem polsko-angielskim. Mnie to nie do końca przekonywało, ale byłam skłonna zaakceptować, zwłaszcza że rozmawiałam z panią która miała być wychowawczynią pierwszej klasy i bardzo mi się spodobała (miała też doświadczenia z aspergerykami i od pierwszej chwili dogadała się ze Starszym). Mimo wszystko wahaliśmy się jeszcze; gwoździem do trumny (tzn. czynnikiem, który ostatecznie zdecydował, że Starszy nie poszedł do Pro Futuro) była... wielkość pomieszczeń. Szkoła mieści się w lokalu budowanym na internat, więc pokoje są tam nie za duże, jak połowa zwykłej klasy szkolnej (niektóre jeszcze mniejsze). W takim wnętrzu chcieli trzymać 15-20 dzieci. No nie widzę tego. Zdaje się też, że mieli jakieś problemy z utrzymaniem kadry, ale tu głowy nie dam.

Szkoła im. Winnicotta też otwierała się od września i też miała kłopoty lokalowe, chociaż innej natury. Siedziba pierwotnie miała być w Wilczycach (fajna: kawał budynku plus duży teren zielony), ale ostatecznie nic z tego nie wyszło z powodu jakichś zawirowań formalnych. Mimo wszystko udało się szkołę otworzyć, upchniętą kątem w jednym z przedszkoli (integracyjnych i podobno świetnych) prowadzonych przez tę samą właścicielkę. Szkoła była planowana jako montessoriańska, nie wiem do jakiego stopnia to się udało. Myśmy się ostatecznie nie zdecydowali z dwóch powodów: po pierwsze, dość nisko szacowałam szanse że faktycznie zdążą ruszyć od września (tu mnie pozytywnie zaskoczyli); po drugie, to jednak kawał drogi jest (a miało być jeszcze dalej). Ale wiem o dwóch aspergerykach którzy tam chodzą i jedna z mam bardzo sobie chwaliła (z drugą nie rozmawiałam).

Starszy ostatecznie do żadnej z tych szkół nie poszedł; wybraliśmy jeszcze inne rozwiązanie, jeszcze dalej od systemu. Ale o tym w części 3.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz