poniedziałek, 10 czerwca 2013

Dawno, dawno temu

Gdybym przeprowadzała wywiad z matką dziecka autystycznego, jedno z pytań na pewno brzmiałoby: "Kiedy pierwszy raz przyszło pani do głowy, że to może być autyzm?"

Gdyby ktoś przeprowadzał ze mną wywiad i zadał takie pytanie, powinnam odpowiedzieć: "Jakieś pięć lat przed urodzeniem syna." Serio.

O dziecko staraliśmy się długo, lekko licząc 7 lat (to historia na inny post). I już w trakcie tych starań przychodziło mi do głowy, że dziecko, jeśli w końcu się urodzi, nie będzie całkiem zwykłe. Może chore, upośledzone, może po prostu szczególnie wrażliwe... Czemu? Bo tak, bo to mi pasuje do narracji. Bo tak to bywa (w baśniach, a jak w baśniach to i w życiu), że dziecko wyczekane i wytęsknione jest szczególne, często obarczone jakąś skazą czy przekleństwem. Bo tak to bywa, że lata czekania i leczenia obciążają organizm i psychikę rodziców, a dzieciom czasem przychodzi odziedziczyć coś z tych obciążeń. Bo tak to bywa, że przez długie lata czekania Bóg wychowuje rodziców dla dziecka szczególnego, dziecka które potrzebuje więcej troski niż inne.

To nie jest tak, że marzyłam o chorym dziecku - to byłby idiotyzm. Ale na jakimś poziomie się go spodziewałam, więc kiedy marzyłam o dziecku, często bywało ono jakoś tam zaburzone. Spośród różnych zaburzeń akurat zespół Aspergera, czy wysokofunkcjonujący autyzm, wydawał się z jednej strony prawdopodobny (mąż i ja jesteśmy matematykami, każde z nas ma jakieś rysy autystyczne), a z drugiej - że się tak wyrażę - "do zniesienia" (stosunkowo łagodne zaburzenie, które zostawia nienaruszone te składniki osobowości, na których mi najbardziej zależy). Nic więc dziwnego, że dziecko z moich marzeń bywało często dzieckiem autystycznym.

Gdyby ktoś naprawdę przeprowadzał ze mną wywiad, pewnie nie odważyłabym się tego powiedzieć. Kto wie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz